Kawałek mojej historii…

Chciałabym przedstawić Wam kawałek mojej historii związanej z moją wizją wychowywania dzieci. Być może niektóre z Was znajdą w niej coś interesującego dla siebie i swojego dziecka.

Zacznę od samego początku.
Jestem osobą upartą ale zarazem systematyczną i konsekwentną w tym co robi.

Bardzo chciałam zajść w ciążę – na zdjęciu poniżej owoc moich starań 🙂
Planowałam ciążę i przygotowywałam się do niej przez prawie 10 miesięcy, odstawiając kawę, biorąc kwas foliowy, odwiedzając dentystę etc.

Gdy zaszłam w ciążę i przebywałam już w domu, miałam bardzo wiele czasu na poszerzanie swojej wiedzy odnośnie dzieci ich żywienia, wychowania i opieki. Czytałam fora, artykuły, książki i poradniki dotyczące dzieci.

Wiedziałam jak chcę wychowywać swoje dziecko. Wiedziałam co chcę robić a czego nie wolno robić nikomu w stosunku do mojego dziecka.

Nie jestem osobą, która się podporządkowuje i pozwala na kierowanie sobą. Nie znoszę, gdy ktoś dyktuje mi, co powinnam robić a czego nie. A niestety niektórzy członkowie mojej rodziny „lepiej wiedzieli” co powinnam robić. Moi bliscy mieli inną wizję niż ja. A ich wizja, nie bardzo zgadzała się z moją wizją.

Często naprawdę trzeba się trochę na gadać i surowo przestrzegać wielu rzeczy aby rodzina w końcu zrozumiała nasz punkt widzenia. Wiele osób posiada przekonania, które są w nich głęboko zakorzenione i ciężko jest im je zmienić z dnia na dzień. Wymaga to od nas konsekwencji i ciągłego przypominania.

Z czasem na szczęście moi rodzice zrozumieli (teściom zajęło to dużo, dużo więcej czasu i do dziś jeszcze nie wszystko jest dla nich „normalne”), że nie chce zrobić dziecku krzywdy i nie robię tego z czystego uporu. Ale chcę dla dziecka dobrze. Zawsze im też tłumaczyłam dlaczego czegoś nie powinni robić a na co powinni zwrócić uwagę.

Gdy mój synek był mały nie pozwalałam aby ktokolwiek całował go po buzi czy po rączkach. Do karmienia nigdy nie używałam swojego widelca, którym akurat jadłam, zawsze synek miał swój czysty widelczyk czy łyżeczkę. (Więcej odnośnie tej kwestii znajdziesz TUTAJ.)

Mój mały nie je cukierków, lizaczków, czekoladek – nawet tych dla dzieci. Nie pije krowiego mleka, nie słodzę mu jedzenia cukrem – a jedynie ksylitolem. Nie pije żadnych słodkich soczków w kartonikach dla dzieci. Nigdy nie otrzymał żadnego zwykłego leku np. z paracetamolem itp. – otrzymuje jedynie homeopatyki.

Niejedna z Was pewnie myśli, że zabieram mu dzieciństwo i na nic nie pozawalam. Uwierzcie mi, że nie jest aż tak tragicznie 🙂

Dostaje pyszne słodkie naleśniki, gofry, placki, babcinej roboty zdrowe ciasta i przetwory owocowe. Otrzymuje po prostu wszystko w zdrowszej wersji, dzięki temu i ja się lepiej odżywiam. Poza tym dopóki dziecko nie pozna smaku cukierków czy czekolady to nie wie co to jest – a tak naprawdę nie są mu one do szczęścia potrzebne. I uczenie dziecka, że jak będzie grzeczne lub coś zrobi to „w nagrodę” dostanie coś słodkiego jest dla mnie czymś PRZERAŻAJĄCYM.

Od samego początku postawiłam na rozwój mojego dziecka i na to aby otrzymywał tyle ode mnie ile tylko mogę mu dać. Podporządkowałam częściowo swoje życie jemu.

Starałam się aby mały nie miał samych nowoczesnych elektronicznych zabawek. Chciałam aby zabawki posiadane przez niego rozwijały go. Gdy mały miał jakieś 10 miesięcy kupiłam mu puzzle z literkami i cyferkami z miękkiej pianki, które można ułożyć na podłodze. Zauważyłam, że spodobało mu się, że można je wyciągać. Zaczął w pewnym momencie je sam wyciągać i coś mówić – więc mówiłam mu jak się one nazywają. Poniżej moje domowe wideo 😉

Przyczyniło się to  do tego, że mój synek w wieku 22 miesięcy potrafił już powiedzieć jak się nazywają poszczególne litery i cyferki.

Nie piszę Wam tu tego aby się pochwalić jakie to ja mam cudowne dziecko. Ale po to aby uzmysłowić Wam, że dzięki takiej zabawie możemy dać naszemu dziecku dużo lepszy start w dorosłe życie. Niejedna z Was pewnie uważa, że na to przyjdzie czas, gdy dziecko będzie starsze – pójdzie do żłobka czy przedszkola i tam go przecież nauczą literek i cyferek. I oczywiście tak będzie – jednak pomyślcie ile będzie mu łatwiej jeżeli idąc do przedszkola będzie znało alfabet… Później idąc do szkoły będzie już umiało czytać… itd.

Uważam, że jeżeli nauka polega na przyjemnej zabawie i dziecko samo chce się uczyć bo sprawia mu to przyjemność, to nie widzę w tym nic złego.

Z dzieckiem nawet małym, które mówi coś do nas co jest dla nas nie zrozumiałe, trzeba cały czas rozmawiać, tłumaczyć i chwalić za to co robi 🙂

Uważam, że wszystko co robimy dla naszych dzieci do ich 3-4 roku życia ma dla nich ogromny wpływ, ponieważ w tym wieku najwięcej się one uczą. Im więcej poświecimy im w tym okresie czasu i miłości tym lepszymi i mądrzejszymi osobami będą nasze pociechy 🙂

Czy to na pewno SÓL…?

Jeżeli kupując sól spożywczą jesteście przekonane, że to jest TYLKO SÓL, to niestety z przykrością informuję, że tak NIE JEST !!!

Co takiego można dodać do soli…

Otóż okazuje się, że można dodać na przykład ANTYZBRYLACZ, którego symbol to E536. Jego pełna nazwa chemiczna to żelazocyjanek potasu. Jest on nieorganicznym związkiem chemicznym, posiadającym mocne wiązania chemiczne czyli teoretycznie powinien być nieszkodliwy dla ludzi. Jednak wiązania te rozpadają się pod wpływem silnych kwasów (np. kwasu żołądkowego) oraz wysokiej temperatury – wówczas wydziela się

CYJANOWODÓR!!!

Cyjanowodór, HCN (inaczej zwany kwasem pruskim) – jest to nieorganiczny związek chemiczny zbudowany z wodoru, węgla i azotu.

Jest bardzo silnie TOKSYCZNY (dawka śmiertelna wynosi ok. 50-60  mg). Cyjanowodór jest stosowany między innymi jako silny środek dezynsekcyjny i deratyzacyjny!

Przebieg zatrucia cyjanowodorem może być różny w zależności nie tylko od spożytej dawki, ale kwasoty żołądka jak i indywidualnej wrażliwości. Jeżeli proces zatrucia przebiega wolno najpierw pojawia się ból głowy, szum w uszach, duszności z uczuciem ściskania w klatce piersiowej, wymioty, przyśpieszenie i osłabienie tętna, spadek ciśnienia, śpiączka. Przy powyższych objawach uwagę może zwrócić różowe zabarwienie skóry oraz zapach gorzkich migdałów w otoczeniu.

To ja jednak wolę sól, która się zbryla – ale jest tylko SOLĄ. Bo jest ona nam potrzebna w naszym organizmie.

Zanim dowiedziałam się o tym, że sól jest nam potrzebna. Żyłam przekonaniami zbudowanymi, na podstawie tego co słyszałam w swoim środowisku – że sól jest niezdrowa i lepiej jej unikać, więc tak robiłam. Nie do tego stopnia, że nie jadłam jej wcale, ale w znacznym stopniu ograniczyłam jej spożycie. I gdy zrobiłam analizę pierwiastkową okazało się, że mam niedobór sodu wynoszący -72%!!!

Teraz już wiem, że SÓD (NaCl) jest nam niezbędna do życia. Jest to najważniejszy kation płynu pozakomórkowego. Bardzo ważnym zadaniem sodu jest utrzymanie odpowiedniego ciśnienia osmotycznego płynów ustrojowych. W ten sposób chroni on organizm przed nadmierną utratą płynów. Sód odgrywa również ważną rolę w zachowaniu prawidłowej pobudliwości mięśni i przepuszczalności błon komórkowych. Zwiększa też wydzielanie soków trawiennych.

Dzienne zapotrzebowanie na SÓD:

Mężczyźni i kobiety:

≥75 roku życia – 1200 mg/dobę

66 – 75 – 1300 mg/dobę

51 – 65 – 1400 mg/dobę

19 – 50 – 1500 mg/dobę

Okres ciąży i laktacji – 1500 mg/dobę

Górna granica spożycia sodu wynosi 2000 mg/d (5 g NaCl).

Więc nie popadajmy w paranoję, i nie wyrzucajmy całkiem soli z naszego życia ale zacznijmy

czytać etykiety i kupujmy tę bez antyzbrylacza – E536.